KOBO ma sporą szczotę, nie za rzadką ale też nie gęściucha jakiegoś. Mnie ta szczoteczka nie przestraszyła, właśnie takie uwielbiam. Tusz sam w sobie jest suchy, co tez mi bardzo odpowiada :D Już pierwsza warstwa kosmetyku daje nam piękny, wyraźny efekt, druga daje już efekt mocno teatralny. Cudowne jest to, że tusz nam z rzęs nie kipi, nie zaobserwowałam owadzich nóg. Rzęsy są duże w każdym znaczeniu tego słowa :D Są długie, grube, gęste i właśnie duże, nie wiem jak to opisać, po prostu rzucają się w oczy (loooool, rzęsy rzucające się w oczy xD) swoją wielkością. Ja na codzień stawiam na mocne oko i generalnie bladą resztę. Bez tuszu do rzęs czuję się goła, nie dla mnie tusz, który daje naturalny efekt (chociaż z natury mam długie i gęste rzęsy, niestety cienkie i zawsze, kupując tusz, stawiam na pogrubiające kosmetyki).
Jedyną jego wadą, póki co, jest demakijaż. Płyn micelarny czy tez do demakijażu oczy nie rusza tego tuszu. Ja znalazłam taki sposób, że najpierw naruszam tusz wodą a potem domywam to micelem. Sposób trochę męczący i czasochłonny, ale cóż robić.
Poza tym tusz się nie odbija, nie osypuje itp.
Zrobiłam porównanie szczoteczek KOBO i znanego chyba wszystkim 2000 Calorie. Szczoteczki są podobne, MF ma gęstszą szczotę ale ich działanie jest podobne. W KOBO odpowiada mi bardziej to, że tusz jest bardziej suchy niż MF, trudno więc z nim przesadzić. Poza tym KOBO wypada korzystniej pod względem ceny (24 złote) i pojemności (15ml). Każda z tych dwóch maskar daje nam dramatic look, jednak komfort używania jest, imo, lepszy u KOBO.
l-r: KOBO, MF
g-d: KOBO, MF
P.S. Znalazłam sposób na zmycie tego tuszu. Micel Burżuja daje mu radę, a micele Ziaji i Delii nawet tuszu nie ruszały. Jeden wacik z Burżujkiem na oko i po 10 sekundach mam zmyty makijaż. Jestem wniebowzięta :D