środa, 24 listopada 2010

Gadżety kosmetyczne - część II.

Bardzo lubię maseczki - oczyszczające, nawilżające, nawet i takie bez działania, które tylko ładnie pachną i mają właściwości relaksujące. W tubkach, słoiczkach, saszetkach. Czego nie lubię to nakładanie. Nie lubię nakładać maseczek palcami i już. Dlatego pędzel do maseczek Top Choice to wybawienie i wynalazek stulecia :D

Przejdźmy do sedna sprawy: pędzel Top Choice ma syntetyczne włosie, które łatwo się myje i szybko schnie. Jego kształt sprawia, że maseczka nakłada się szybko i z ogromną łatwością. Trzonek jest solidny, dobrze leży w dłoni.


Jestem wielbicielką mojego pędzelka :D Nakładam nim niemal każdą maseczkę (tylko te bardzo, bardzo gęste, błotne maski mogą być nieco oporne w nakładaniu, ale nie ma rzeczy niemożliwych :D) z każdego opakowania (z tubek i saszetek maseczkę po prostu wyciskam, słoiczkowej nabieram trochę na dłoń szpatułką a potem na pędzel siup :D).


Według mnie to must have. Każda kobieta powinna mieć to cacko w łazience :D Kosztuje niewiele (chyba koło 10 złotych) a jest niemal niezniszczalny. Ja swój mam od 1,5 roku i wciąż jest jak nowy a nie rozstaję się z nim, używam codziennie, codziennie też go piorę i suszę.



wtorek, 23 listopada 2010

Mask of Magnaminty - receznja.

Mask of Magnaminty to najlepsza maseczka oczyszczająca jaka miałam okazję testować. Po prostu ideał, jeśli miałabym być oszczędna w słowach.
Pierwsze opakowanie MoM kupiłam sobie, kiedy jeszcze nie było takiej LUSHOmanii wśród forumek i bloggerek ;) Na spróbowanie wzięłam małe opakowanie, myślałam, że zużuję je raz dwa i będę mogła nabyć większe gdyby MoM mi się spodobała. Mimo regularnego używania małe (bodajże 125g) opakowanie starczyło mi na blisko pół roku. Maska jest bardzo wydajna, niewielka jej ilość wystarcza na pokrycie całej twarzy.

Co znajdziemy w składzie? Nooo więęęęc MoM zawiera m.in. bentoit (i tu trochę wtf?!, bo znalazłam w internecie informacje, że tenże bentoit jest składnikiem kociego żwirku :D), kaolin, miód, fasole Aduki, miętę pieprzową, chlorofil, olej z aksamitki i nasiona wiesiołka. Maska ma za zadanie oczyścić naszą skórę i pory, usunąć martwy naskórek. Poza tym MoM ma zostawić naszą skórę rozjaśnioną i odświeżoną.

Teoria teorią a jak jest w praktyce? Już napisałam, że ta maska to mój ideał. Doskonale oczyszcza, odświeża i relaksuje. Ma zapach amerykańskiej gumy Wrigley Dublemint :D Fajnie się nakłada (ma postać gęstej ale mokrej pasty, nie jest zbyt zbita ani zbyt wodnista), dobrze się zmywa (nie upaćkamy sobie całej umywalki zmywając maseczkę), nie zastyga na beton (co dla mnie jest OGROMNYM plusem) a więc nie kruszy się i nie odpada z twarzy jak stary tynk. Po nałożeniu jej możemy czuć lekkie szczypanie, ale to szybko mija. Po zmyciu natomiast może wystąpić lekkie ściągnięcie skóry, ale nie aż tak wielkie, by krem na noc go nie zlikwidował. Do mycia twarzy MoM jeszcze nie używałam, do tego celu jednak mam żele ;)

Teraz mam duże opakowanie, jestem bardzo ciekawa jak długo będzie mi służyć. Jedyną wadą nie tylko tej maski jest to, że trzeba kupować ja via net. Przydałyby się nam salony LUSHa w Polsce *marzyciel*




poniedziałek, 22 listopada 2010

Catrice Matt Top Coat - szybka recenzja.

Szybka recenzja matowego top coatu Catrice. Miała być przez weekend, ale tak mi jakoś zeszło i jest dzisiaj ;)



Top coat ma 12ml pojemności, kosztuje 9,99. Mat, który daje jest śliczny. Inny od Essence - tamten mat jest, według mnie, dość 'tępy' i taki, hm, toporny :D Ten jest matowy ale delikatny, to taki 'miękki' mat :) Bardzo podobny pod tym względem do Essie.

Na zdjęciu zmatowiony Back to Paradise, który to z matem jest zupełnie innym kolorem. Bardziej mi się widzi w matowej wersji ;)



I jeszcze porównanie Catrice i Essence. Na zdjęciu niewiele widać, musicie mi uwierzyć na słowo albo porównać osobiście - mat Essence jest toporny, smużasty, no brzydszy po prostu :D

l-p: Essence, Catrice, Essence, Catrice

Noweeeee.... :D

Wymiankowe nowości czyli garść Wet'n'Wild, Essie, H&M, Kanebo, Basic i Famous. Od Kasi i Ani. Dziękuje Dziewczyny :*



Jeśli macie jakieś pytania do mnie to śmialo uzywajcie formspringa :D http://www.formspring.me/SunnyMondayy

niedziela, 21 listopada 2010

Back to Paradise.

Ciemna butelkowa zieleń, zupełnie różna od Trendsettera, Jade czy katrisiowego Forresta. Aplikacja dość ciężka, lakier przy jednej warstwie jest ledwo zielonkawy, przy dwóch już nabiera głębi. Konsystencja rzadka ale bezproblemowa. Pędzelek giętki, nieco za gruby jak na mój gust.



sobota, 20 listopada 2010

A to wszystko przez Urban Warrior...

No tak. Po tym jak przeczytałam na blogu The Urban State of Mind (zajrzyjcie, nie pożałujecie :)) o tym, jak Urbankowa testowała paski na nos we mnie też obudził się mały testowacz z diabelskimi różkami na czubku łepetynki. Testowacz siedział na moim lewym ramieniu i szeptał wciąż do ucha, by spróbować. Moje doświadczenia z tego typu produktami nie są najlepsze. Jakoś w wakacje przykleiłam sobie cudo tego typu na nos i zdarłam płatek razem ze skórą, przez miesiąc wyglądałam jak Rudolf the renifer i takie tam sprawy.

Ale raz kozie śmierć, weekend i tak spędzam w czterech ścianach domu rodzinnego, postanowiłam w piątkowy wieczór przykleić to i owo na nochalek. W czeluściach szuflady mojej znalazłam dwa rodzaje płatków. Jedne koreańskie a jedne rodzime, polskie. I wtedy mnie olśniło! Przecież to te polskie zdarły mi skórę z nosa, koreańskich jeszcze nie próbowałam. Więc padło na nie.


Co obiecuje nam producent? Proszę bardzo:

Płatki oczyszczające na nos to szybki i skuteczny sposób do usuwania zaskórników i zanieczyszczeń zatykających pory. Węgiel aktywny, działając jak gąbka, wchłania zanieczyszczenia. Olejek z mięty pieprzowej i ekstrakt oczaru wirginijskiego odświeżają i działają ściągająco. Efekt widoczny zaraz po usunięciu paska.

Opis wersji z węglem (Silky and Clear Nose Strip with Charcoal firmy Cettua; made in Korea).

Więc ja sobie wczoraj taki plasterek przykleiłam. Pamiętajcie, że paski takie przykleja się na MOKRY nos. Na opakowaniach często jest napisane, że jeśli pasek nie przylega do skóry to można go zmoczyć - ja jednak to odradzam, wtedy pasek jest bezużyteczny, klej zawarty w nim sztywnieje, pasek traci wszelkie swoje właściwości. Kiedy nos przed użyciem jest bardzo mokry, nie ma się czego obawiać ;)
Po naklejeniu paska odczekałam, jak grzeczna dziewczynka, 15 minut. Ściąganie go nie bolało, owszem - była to raczej nieprzyjemna operacja, ale na pewno nie tak bolesna jak, na przykład, woskowanie. No :D

Zdjęć paska nie wstawię, bo nie ma czego podziwiać ;) Ale mogę napisać, że to ustrojstwo jest skuteczne :) Ładnie oczyszczony nos, efekt raczej doraźny a nie długofalowy ale nie ma na co narzekać. By efekt trzymał się dłużej niż doba polecam, po ściągnięciu paska, położyć na nos jakąś maseczkę oczyszczającą - to przedłuży efekt czystego nosa o kilka dni :D

Skład:
PVP/VA Copolymer, Polyvinyl alcohol, Aqua, Propylene Glycol, Glycerin, Active Charcoal, Bentonite, Titanium Dioxide, Kaolin, Hamamelis Virginiana, Aloe Barbadensis, Dipotassium Glycyrrhizinate, Glyceryl Isostearate, Iron Oxide, Mentha Piperita Oil, Methylparaben

A teraz kilka słów o paskach Marion - te są agresywniejsze. Jak już pisałam po użyciu jednego paska mój nos był czerwony, pojawił się stan zapalny etc. Dlatego nie wspominam tego miło.

Producent:

Płatki wnikają głęboko w pory, dokładnie oczyszczając skórę z tłuszczu i zanieczyszczeń. Skutecznie usuwają istniejące wągry oraz zapobiegają powstawaniu nowych. Pozostawiając skórę czystą i doskonale gładką.


Skład:
Skład: PVP/VA Copolymer, Polyvinyl Alcohol, Aqua, Propylene Glycol, Glycerin, Bentonite, Kaolin, Hamamelis Virginiana Extract, Titanium Dioxide, Glyceryl Isostearate, Methylparaben 

Jeśli miałabym polecać to zdecydowanie te koreańskie. Zwłaszcza, że ich cena jest taka sama jak tych polskich (Cettua do kupienia w Douglasie za około 12 złotych/6szt a Marion w małych drogeriach w cenie około 3zł/1szt).


Podsumowując: fajny gadżet dla szukających sposobu na pozbycie się wrednych, zakichanych zaskórników. Zawsze to jakiś krok do przodu w walce z tym odwiecznym wrogiem kobiecych nosów...

On Stage z $OPI.

Zastanawiam się, dlaczego lakiery $OPI nie są dostępne w każdej jednej Sephorze na świecie. Przecież to dyskryminacja. Czy naprawdę taka Sephora w Krakowie jest gorsza od Sephory w Chicago czy NYC? No dobra, może jest gorsza pod względem cen i tego nigdy nie zrozumiem, ale asortyment mogłyby te sklepy mieć taki sam, w końcu to sieciówka na litość boską! Naprawdę jestem tym oburzona. Bo dlaczego ja, mieszkanka starej dobrej Polski nie mogę wybierać spośród 50+ kolorów $OPI? No dlaczego? To jest niesprawiedliwe ;( Mama zawsze powtarzała mi, że życie nie jest sprawiedliwe, ale to już jest niesprawiedliwość dziejowa. O.

Dobrze, że są dobrzy ludzie na świecie, dzięki którym $OPI mogę sobie próbować. I tu chcę przeogromnie podziękować Zuzi, która zrobiła mi szalenie miłą niespodziankę - Zuzia, you're the best of the best :*
Dostałam od Zuzi On Stage - czyli kolor, który trudno mi opisać, bo to niby fiolet ale z dużą dozą brudu, a w takim przyćmionym świetle lamp pokojowych On Stage wygląda jak brąz. W sumie to taki fioleto-mauve. Jednym słowem piękny, drugim słowem niespotykany a trzecim słowem trudno-dostępny. Abu, wiem.

Spójrzcie tylko, jaki jest piękny:





A tu On Stage z jedną warstwą Lovely Color Mania nr 173. Efekt końcowy całkiem przyjemny, prawda? :)



piątek, 19 listopada 2010

Katrisiowych nowości część trzecia - Absolutely Chinchilly!

No i ostatni lakier z tych nowościowych. Absolutely Chinchilly! Beżowa szarość, nie greige, nie taupe a po prostu szary z dużą ilością beżu. Lakier ten jest bardzo podobny do Chinchilly Essie, jednak Essie jest, według mnie, bardziej szara ;) Ale różnicy jako takiej między tymi lakierami nie ma :)




Porównanie Absolutely Chinchilly! z Chinchilly:

l-p: Absolutely Chinchilly!, Chinchilly, Absolutely Chinchilly!, Chinchilly

l-p: Absolutely Chinchilly!, Chinchilly, Absolutely Chinchilly!

Katrisiowych nowości część druga - Run Forest Run!

Lakier ten ma cudowną i jakże trafioną nazwę :D Forest Run to zieleń, taka właśnie leśna, soczysta, intensywna. Zieleń ciemna ale nie wpadająca w czerń. No i raczej z tych ciepłych, żółtych, trochę mchowych. Piękny kolor, a szczerze mówiąc nie byłam do niego przekonana. Zupełnie inny od Jade, który do tej pory był moją choinkową zielenią - teraz na to miano zasługuje biegnący Forest ;)



Katrisiowych nowości część pierwsza - Hip Queens Wear Blue Jeans!

Zgodnie z obietnicą złożona wczoraj - słocze nowych kolorów Catrice - zaczniemy od niebieskiego. Szkoda, że nie popatrzyłam wczoraj w sklepie które kolory zostały wycofane (bo półeczka na lakiery się nie zwiększyła :/). No ale nic to, przejdźmy do meritum tego postu - czyli do lakieru w kolorze Hip Queens Wear Blue Jeans! (numerek 350).
HQWBJ! to niebieski zmierzający w stronę granatu, zawierający iskrzące drobinki, które jednak nie są nachalne - trzeba się mocno paznokciom przyjrzeć, by je zobaczyć. Aplikacja przyjemna, krycie przy dwóch nałożonych warstwach. Pędzelek fajny :D





I jeśli wydaje Wam się, że ten kolor jest Wam już znany to... macie absolutną rację. Widziałyście go chociażby tutaj. Ja różnicy między nimi nie widzę. I nie wiem, czy dla Catrice wyprodukowano za dużo HQWBJ! i wpakowano to w te malusie buteleczki colour&go, czy na odwrót czy po prostu nowy Underwater to było jakieś badanie rynku? No nie mogę rozkminić, po co po pierwsze: wprowadzać nowy kolor pod starą nazwą (Underwater); a po drugie: po co wprowadzać nowa nazwę dla starego koloru (HQWBJ!).
Polityka Catrice/Essence mnie powala :D

czwartek, 18 listopada 2010

Sialalalalala, lakiery nowe mam :D

Trzy minuty w Naturze i jestem uboższa o 40 zeta :D Poszła fama, że nowości Catrice dostępne będą tylko w Niemczech, Belgii i Holandii. Na szczęście to tylko plota, nowości są u nas :D Pędzle, cienie, błyszczyki, zestaw do brwi (faaaaaajny :D), serum do rzęs (trochę drogie :/) i, tadam tadam, lakiery :D

Kupiłam oczywiście wszystkie trzy nowe kolory, słocze jutro :)

Od lewej: Hip Queens Wear Blue Jeans!, Run Forest Run!, Absolutely Chinchilly! i matt top coat.


Mrau mrau, maluszki moje *.*

Essence Metallics LE - swatches.

Wrzucę wszystkie zdjęcia w jednego posta, jest tego w ciul i jeszcze trochę ;)

Więc Metallics. Kolekcja, do której podchodziłam raczej nieufnie, lakiery nie zachwycają chociaż są tak zwane perełki. Taką perełką jest zdecydowanie Copper Rulez!, ale na niego przyjdzie czas. Przejdźmy do zdjęć :)

1. Iron Goddess:




Niby to frost ale nie do końca, chociaż właśnie daje efekt takiego zmrożonego paznokcia. Ma takie śmieszne mini drobinki, coś jak kurz, śmiesznie to wygląda. To jedyny lakier na którym próbowałam magnetycznych właściwości płytki, ale jak widać nic z tego nie wyszło :D

2. Copper Rulez!:




Najfajnniejszy z całej serii :D Przypomina mi Shimmery Chic OPI (którego na oczy nie widziałam,a le ze zdjęć to są podobne :D). Stare złoto z takimi fajnymi drobinkami, ni to brokat ni flejksy. Fajnie się prezentuje, gorzej ze zmywaniem ;)

3. Nothing Else Metals:




Typowy frost. Starałam się nim ładnie pomalować, nie wiem czy mi wyszło :D Jego kolor to wyblakła oliwka z ciutką srebra. Najbrzydszy z całej serii.

4. Metal Battle:




Lakierowy bliźniak czarnego lakieru z Denim Wanted!. Różnią się tym, że Metallics jest mniej czarny niż DW!. Jedyny nie-metalowy lakier, na nim wzorków wyczarować się nie da. Czarny z shimmerem, ot cała filozofija ;)

Podsumowując - przyjemne lakiery ale żadnego must have wśród nich nie ma :)

środa, 17 listopada 2010

Dzisiejsze zakupy czyli puść babę samą na sklepy...

Z założenia miał to być szybki wypad do Douglasa, więc z rana nawet się nie przebrałam i pomaszerowałam do galerii w dresach (mina pani douglażanki gdy taka wparowałam do tej jakże zacnej jaskini rozpusty - bezcenna, pani D. chyba padła na zawał, zachowywała się tak, jakby w życiu dresu nie widziała, myślałam, że mnie wyprosi :D na co ja przybrałam bitch face'a z mina 'try me, you bitch' :D). W Dougim dzisiaj akurat nie kupiłam nic (spisikałam się tylko Womanity i myślałam, że zejdę na migrenę, mdłości i słabość - Mugler dał czadu tym zapachem, jak babcie kocham...) ale za to narobiłam małżowi obciachy w H&M. Dlaczego? Odpowiedź na poniższych zdjęciach:


Betty Boop jest obłędna :D Całość - buteleczka, zakrętka, kolor, Betty na przedzie. No zakochałam się.  Jestem wielką fanką Betty i ten lakier mnie uwiódł. Kolor to mocna, metaliczna fuksja o wdzięcznej nazwie Pink Wink :D


Tę Kiciusię tez kocham :D Na starość dziecinnieję, H&M ma też niesamowite Hello Kitty'owe kapciuszki, któe oczywiście chciałam kupić ale mąż zrobił minę i spytał 'how the fuck old are you? five?'. Na co ja zrobiłam swojego sztandarowego pouta i odpowiedziała 'twenty FIVE' :D Ale z kapciuszków nic nie wyszło, jutro po nie wrócę. Sama :D A póki co mam lakierek o przewdzięcznej nazwie Kitty Queen. Kolor tej słodyczy to fuksja z drobinkami, mrau :D


Poza tym mam cztery z pięciu metaliksów (od lewej: Iron Goddes, Copper Rulez!, Nothing Else Metals, Metal Battle i magnesik pod nimi):


Tu metalowe szmineczki (Metal Battle, Steel Me i Iron Goddess):


Oraz niedobitki czyli Highwaist Pink i naklejki na paznokcie:


Tylem nakupcyła w ostatnich dniach. A z metalówki dzisiaj to już niedobitki były, pani kasjerka w douglasie powiedziała, że się baby rzuciły na lakiery jak głupie :D