Trzy minuty w Naturze i jestem uboższa o 40 zeta :D Poszła fama, że nowości Catrice dostępne będą tylko w Niemczech, Belgii i Holandii. Na szczęście to tylko plota, nowości są u nas :D Pędzle, cienie, błyszczyki, zestaw do brwi (faaaaaajny :D), serum do rzęs (trochę drogie :/) i, tadam tadam, lakiery :D
Kupiłam oczywiście wszystkie trzy nowe kolory, słocze jutro :)
Od lewej: Hip Queens Wear Blue Jeans!, Run Forest Run!, Absolutely Chinchilly! i matt top coat.
Mrau mrau, maluszki moje *.*
czwartek, 18 listopada 2010
Essence Metallics LE - swatches.
Wrzucę wszystkie zdjęcia w jednego posta, jest tego w ciul i jeszcze trochę ;)
Więc Metallics. Kolekcja, do której podchodziłam raczej nieufnie, lakiery nie zachwycają chociaż są tak zwane perełki. Taką perełką jest zdecydowanie Copper Rulez!, ale na niego przyjdzie czas. Przejdźmy do zdjęć :)
1. Iron Goddess:
Niby to frost ale nie do końca, chociaż właśnie daje efekt takiego zmrożonego paznokcia. Ma takie śmieszne mini drobinki, coś jak kurz, śmiesznie to wygląda. To jedyny lakier na którym próbowałam magnetycznych właściwości płytki, ale jak widać nic z tego nie wyszło :D
2. Copper Rulez!:
Najfajnniejszy z całej serii :D Przypomina mi Shimmery Chic OPI (którego na oczy nie widziałam,a le ze zdjęć to są podobne :D). Stare złoto z takimi fajnymi drobinkami, ni to brokat ni flejksy. Fajnie się prezentuje, gorzej ze zmywaniem ;)
3. Nothing Else Metals:
Typowy frost. Starałam się nim ładnie pomalować, nie wiem czy mi wyszło :D Jego kolor to wyblakła oliwka z ciutką srebra. Najbrzydszy z całej serii.
4. Metal Battle:
Lakierowy bliźniak czarnego lakieru z Denim Wanted!. Różnią się tym, że Metallics jest mniej czarny niż DW!. Jedyny nie-metalowy lakier, na nim wzorków wyczarować się nie da. Czarny z shimmerem, ot cała filozofija ;)
Podsumowując - przyjemne lakiery ale żadnego must have wśród nich nie ma :)
Więc Metallics. Kolekcja, do której podchodziłam raczej nieufnie, lakiery nie zachwycają chociaż są tak zwane perełki. Taką perełką jest zdecydowanie Copper Rulez!, ale na niego przyjdzie czas. Przejdźmy do zdjęć :)
1. Iron Goddess:
Niby to frost ale nie do końca, chociaż właśnie daje efekt takiego zmrożonego paznokcia. Ma takie śmieszne mini drobinki, coś jak kurz, śmiesznie to wygląda. To jedyny lakier na którym próbowałam magnetycznych właściwości płytki, ale jak widać nic z tego nie wyszło :D
2. Copper Rulez!:
Najfajnniejszy z całej serii :D Przypomina mi Shimmery Chic OPI (którego na oczy nie widziałam,a le ze zdjęć to są podobne :D). Stare złoto z takimi fajnymi drobinkami, ni to brokat ni flejksy. Fajnie się prezentuje, gorzej ze zmywaniem ;)
3. Nothing Else Metals:
Typowy frost. Starałam się nim ładnie pomalować, nie wiem czy mi wyszło :D Jego kolor to wyblakła oliwka z ciutką srebra. Najbrzydszy z całej serii.
4. Metal Battle:
Lakierowy bliźniak czarnego lakieru z Denim Wanted!. Różnią się tym, że Metallics jest mniej czarny niż DW!. Jedyny nie-metalowy lakier, na nim wzorków wyczarować się nie da. Czarny z shimmerem, ot cała filozofija ;)
Podsumowując - przyjemne lakiery ale żadnego must have wśród nich nie ma :)
środa, 17 listopada 2010
Dzisiejsze zakupy czyli puść babę samą na sklepy...
Z założenia miał to być szybki wypad do Douglasa, więc z rana nawet się nie przebrałam i pomaszerowałam do galerii w dresach (mina pani douglażanki gdy taka wparowałam do tej jakże zacnej jaskini rozpusty - bezcenna, pani D. chyba padła na zawał, zachowywała się tak, jakby w życiu dresu nie widziała, myślałam, że mnie wyprosi :D na co ja przybrałam bitch face'a z mina 'try me, you bitch' :D). W Dougim dzisiaj akurat nie kupiłam nic (spisikałam się tylko Womanity i myślałam, że zejdę na migrenę, mdłości i słabość - Mugler dał czadu tym zapachem, jak babcie kocham...) ale za to narobiłam małżowi obciachy w H&M. Dlaczego? Odpowiedź na poniższych zdjęciach:
Betty Boop jest obłędna :D Całość - buteleczka, zakrętka, kolor, Betty na przedzie. No zakochałam się. Jestem wielką fanką Betty i ten lakier mnie uwiódł. Kolor to mocna, metaliczna fuksja o wdzięcznej nazwie Pink Wink :D
Tę Kiciusię tez kocham :D Na starość dziecinnieję, H&M ma też niesamowite Hello Kitty'owe kapciuszki, któe oczywiście chciałam kupić ale mąż zrobił minę i spytał 'how the fuck old are you? five?'. Na co ja zrobiłam swojego sztandarowego pouta i odpowiedziała 'twenty FIVE' :D Ale z kapciuszków nic nie wyszło, jutro po nie wrócę. Sama :D A póki co mam lakierek o przewdzięcznej nazwie Kitty Queen. Kolor tej słodyczy to fuksja z drobinkami, mrau :D
Poza tym mam cztery z pięciu metaliksów (od lewej: Iron Goddes, Copper Rulez!, Nothing Else Metals, Metal Battle i magnesik pod nimi):
Tu metalowe szmineczki (Metal Battle, Steel Me i Iron Goddess):
Oraz niedobitki czyli Highwaist Pink i naklejki na paznokcie:
Tylem nakupcyła w ostatnich dniach. A z metalówki dzisiaj to już niedobitki były, pani kasjerka w douglasie powiedziała, że się baby rzuciły na lakiery jak głupie :D
Betty Boop jest obłędna :D Całość - buteleczka, zakrętka, kolor, Betty na przedzie. No zakochałam się. Jestem wielką fanką Betty i ten lakier mnie uwiódł. Kolor to mocna, metaliczna fuksja o wdzięcznej nazwie Pink Wink :D
Tę Kiciusię tez kocham :D Na starość dziecinnieję, H&M ma też niesamowite Hello Kitty'owe kapciuszki, któe oczywiście chciałam kupić ale mąż zrobił minę i spytał 'how the fuck old are you? five?'. Na co ja zrobiłam swojego sztandarowego pouta i odpowiedziała 'twenty FIVE' :D Ale z kapciuszków nic nie wyszło, jutro po nie wrócę. Sama :D A póki co mam lakierek o przewdzięcznej nazwie Kitty Queen. Kolor tej słodyczy to fuksja z drobinkami, mrau :D
Poza tym mam cztery z pięciu metaliksów (od lewej: Iron Goddes, Copper Rulez!, Nothing Else Metals, Metal Battle i magnesik pod nimi):
Tu metalowe szmineczki (Metal Battle, Steel Me i Iron Goddess):
Oraz niedobitki czyli Highwaist Pink i naklejki na paznokcie:
Tylem nakupcyła w ostatnich dniach. A z metalówki dzisiaj to już niedobitki były, pani kasjerka w douglasie powiedziała, że się baby rzuciły na lakiery jak głupie :D
wtorek, 16 listopada 2010
O bazie pod makijaż słów kilka.
Długo zastanawiałam się, czy pisać o tej bazie czy nie. Na Wizażu nie wzbudziła ona pozytywnych emocji. A według mnie jest ona świetna. Ale tu na wstępie zaznaczę może, że ta recenzja to jest tylko i wyłącznie moja, bardzo subiektywna opinia. I żeby potem nie było, że pi*da nawychwalała a mnie to nie pasi ;) Bo jak wiadomo - ile użytkowniczek tyle opinii :D
Kosmetyki KOBO od samego początku wzbudziły moją ciekawość, i już mam ich spory zbiorek (a już absolutnie genialny jest korektor rozświetlający pod oczy, ale o tym kiedy indziej ;)). Mają ładne, proste opakowania (chociaż czasami trochę jarmarczne), piękne kolory (cieni i róży głównie, bo lakiery nie powalają a podkładów jeszcze nie testowałam ;)) i przyzwoite ceny (24 złote za tusz to naprawdę dobra cena). Więc razu pewnego, gdy tak okupowałam szafę KOBO w mojej Naturze i macałam wszystkie dostępne testery wzrok mój padł na białą buteleczkę z dozownikiem. Baza pod makijaż, hmmmm - me sobie pomyślała. Me lubi bardzo wszelkie bazy, chociaż raczej je kupuje a nie zużywa. A że ta kosztowała dwadzieścia PLN bez grosze - me wzięła bez tzw second thoughts. No bo nad czym tu się zastanawiać? 20PLN za 40ml - deal stulecia.
I taka radosna i leciutka pobiegłam sobie do domu by nowe cudo makijażowe testować. I przechodzim do sedna, bo w grach wstępnych to ja chyba dobra nie jestem ;)
Baza mnie uwiodła. Mam cerę raczej normalną, ostatnio trochę szalejącą i z tego względu bazę zakupiłam - bo jestem zmuszona stosować nieco cięższe niż do tej pory kosmetyki, a te warto czymś utrwalić - czy to bazą czy fiksatorem (tych drugich osobiście nie cierpię, wolę bazy zdecydowanie ;)).
Zmyłam makijaż i nie kładąc nawet kremu od razu wzięłam się za wsmarowywanie bazy (a sama baza jest wodnista, ma postać lekkiej emulsji, nie jest tępa w nakładaniu, wchłania się od razu). I jakie było moje zaskoczenie, gdy (spodziewałam się mega ściągnięcia mojej biednej cery) macając swe policzki poczułam miękkość i gładkość pupy niemowlaka. Podkład (u mnie Bio Detox Burżuja) nakładał się jak krem. I dużo lepiej wyglądał niż położony na sam krem. Baza ma właściwości wygładzające i to i widać, i czuć. Trwałość takiej tapetki (podkład, puder, brązer, róż i kulki wielkiego G.) testowałam w warunkach domowych, przy średniej temperaturze powietrza 26*C. Wszystko to trzymało mi się na mordce z 8 godzin jak nic, a gdzieś tak w połowie mojego testu, po przyłożeniu bibułki matującej (Dermika) śladów wiadomo czego nie było.
Od tamtej pory bazę stosuję codziennie pod makijaż. Na filtrze (u mnie Iwostin Solecrin spf50+) spisuje się rewelacyjnie. Delikatnie filtr matowi, dobrze się na nim wchłania no i makijaż też lepiej leży, no nie oszukujmy się - filtry potrafią obrzydzić nakładanie tapety.
Czyli podsumowując - baza ma mleczny kolor, jest rzadka i ma niezłe właściwości nawilżające (gdybym nie wiedziała że to baza to powiedziałabym, że to przyzwoity krem nawilżający). Butelka jest plastikowa (ale ładna), pompka jest dość sprawna - nie chodzi ani zbyt lekko ani zbyt ciężko. Świetna pojemność - 40ml. Super cena - 19,99. Ja jestem na tak, i to tak entuzjastycznie na tak. Stosuję ją od dwóch tygodni i nie zauważyłam pogorszenia stanu mojej już i tak lekko przymasakrowanej cery.
Aha, chciałabym ostrzec - baza pachnie. Zapachy lubią podrażniać. Ten jest dość delikatny i przyjemny (mnie się kojarzy z morzem i piaskiem, idkw :D) ale może drażnić co wrażliwsze nosy i cery ;)
Przejdźmy do zdjęć :D
Baza:
Obietnice producenta:
Dozownik:
Baza przed rozsmarowaniem:
Baza po rozsmarowaniu:
Skład (zdjęcie zapożyczone z facebooka):
Kosmetyki KOBO od samego początku wzbudziły moją ciekawość, i już mam ich spory zbiorek (a już absolutnie genialny jest korektor rozświetlający pod oczy, ale o tym kiedy indziej ;)). Mają ładne, proste opakowania (chociaż czasami trochę jarmarczne), piękne kolory (cieni i róży głównie, bo lakiery nie powalają a podkładów jeszcze nie testowałam ;)) i przyzwoite ceny (24 złote za tusz to naprawdę dobra cena). Więc razu pewnego, gdy tak okupowałam szafę KOBO w mojej Naturze i macałam wszystkie dostępne testery wzrok mój padł na białą buteleczkę z dozownikiem. Baza pod makijaż, hmmmm - me sobie pomyślała. Me lubi bardzo wszelkie bazy, chociaż raczej je kupuje a nie zużywa. A że ta kosztowała dwadzieścia PLN bez grosze - me wzięła bez tzw second thoughts. No bo nad czym tu się zastanawiać? 20PLN za 40ml - deal stulecia.
I taka radosna i leciutka pobiegłam sobie do domu by nowe cudo makijażowe testować. I przechodzim do sedna, bo w grach wstępnych to ja chyba dobra nie jestem ;)
Baza mnie uwiodła. Mam cerę raczej normalną, ostatnio trochę szalejącą i z tego względu bazę zakupiłam - bo jestem zmuszona stosować nieco cięższe niż do tej pory kosmetyki, a te warto czymś utrwalić - czy to bazą czy fiksatorem (tych drugich osobiście nie cierpię, wolę bazy zdecydowanie ;)).
Zmyłam makijaż i nie kładąc nawet kremu od razu wzięłam się za wsmarowywanie bazy (a sama baza jest wodnista, ma postać lekkiej emulsji, nie jest tępa w nakładaniu, wchłania się od razu). I jakie było moje zaskoczenie, gdy (spodziewałam się mega ściągnięcia mojej biednej cery) macając swe policzki poczułam miękkość i gładkość pupy niemowlaka. Podkład (u mnie Bio Detox Burżuja) nakładał się jak krem. I dużo lepiej wyglądał niż położony na sam krem. Baza ma właściwości wygładzające i to i widać, i czuć. Trwałość takiej tapetki (podkład, puder, brązer, róż i kulki wielkiego G.) testowałam w warunkach domowych, przy średniej temperaturze powietrza 26*C. Wszystko to trzymało mi się na mordce z 8 godzin jak nic, a gdzieś tak w połowie mojego testu, po przyłożeniu bibułki matującej (Dermika) śladów wiadomo czego nie było.
Od tamtej pory bazę stosuję codziennie pod makijaż. Na filtrze (u mnie Iwostin Solecrin spf50+) spisuje się rewelacyjnie. Delikatnie filtr matowi, dobrze się na nim wchłania no i makijaż też lepiej leży, no nie oszukujmy się - filtry potrafią obrzydzić nakładanie tapety.
Czyli podsumowując - baza ma mleczny kolor, jest rzadka i ma niezłe właściwości nawilżające (gdybym nie wiedziała że to baza to powiedziałabym, że to przyzwoity krem nawilżający). Butelka jest plastikowa (ale ładna), pompka jest dość sprawna - nie chodzi ani zbyt lekko ani zbyt ciężko. Świetna pojemność - 40ml. Super cena - 19,99. Ja jestem na tak, i to tak entuzjastycznie na tak. Stosuję ją od dwóch tygodni i nie zauważyłam pogorszenia stanu mojej już i tak lekko przymasakrowanej cery.
Aha, chciałabym ostrzec - baza pachnie. Zapachy lubią podrażniać. Ten jest dość delikatny i przyjemny (mnie się kojarzy z morzem i piaskiem, idkw :D) ale może drażnić co wrażliwsze nosy i cery ;)
Przejdźmy do zdjęć :D
Baza:
Obietnice producenta:
Dozownik:
Baza przed rozsmarowaniem:
Baza po rozsmarowaniu:
Skład (zdjęcie zapożyczone z facebooka):
poniedziałek, 15 listopada 2010
Jesienny blues.
Nie wiem dlaczego akurat blues, ale jak blues to blues.
Dla mnie co bardzo ładny odcień taupe, ciocia Wiki mówi, że to light taupe i ja się zgadzam :) Brązowo-szara baza z delikatnym ale widocznym shimmerem (ten shimmer tak ślicznie błyska w sztucznym świetle :D). Aplikacja była bardzo poprawna. Lakier ten to typowy dwuwarstwowiec (a swoją droga nie rozumiem, jak można narzekać, że trzeba położyć dwie warstwy jakiegoś lakieru - niewielki procent lakierów do paznokci to jednowarstwowce, do tego przy jednej warstwie potrzeba ogromnej staranności w malowaniu; nie lepiej położyć dwie? przecież czas schnięcia nie wydłuża się jakoś masakrycznie a paznokcie zdecydowanie lepiej wyglądają z dwoma warstwami lakieru, który wtedy wygląda tak, jak ma wyglądać...). Trwałość przyzwoita, mimo dzisiejszego mycia okien mój mani jest nieruszony.
Me like it :)
Dla mnie co bardzo ładny odcień taupe, ciocia Wiki mówi, że to light taupe i ja się zgadzam :) Brązowo-szara baza z delikatnym ale widocznym shimmerem (ten shimmer tak ślicznie błyska w sztucznym świetle :D). Aplikacja była bardzo poprawna. Lakier ten to typowy dwuwarstwowiec (a swoją droga nie rozumiem, jak można narzekać, że trzeba położyć dwie warstwy jakiegoś lakieru - niewielki procent lakierów do paznokci to jednowarstwowce, do tego przy jednej warstwie potrzeba ogromnej staranności w malowaniu; nie lepiej położyć dwie? przecież czas schnięcia nie wydłuża się jakoś masakrycznie a paznokcie zdecydowanie lepiej wyglądają z dwoma warstwami lakieru, który wtedy wygląda tak, jak ma wyglądać...). Trwałość przyzwoita, mimo dzisiejszego mycia okien mój mani jest nieruszony.
Me like it :)
niedziela, 14 listopada 2010
Losowanie!
Siedzieliśmy z Połówkiem pół dnia wczoraj i pół dnia dzisiaj i wypisywaliśmy losy - głównie to on pisał, ale ja 'pomagałam' :D Trochę się na mnie o to sfochał, ale już mu przeszło :D
Zgodnie z obietnicą wyniki :) Ale najpierw przejdźmy przez te wszystkie procedury...
Komisja Kontroli Gier i Zakładów:
Maszyna losująca:
Losujemy:
Pierwsze miejsce zajmuje:
MAGRAT! Gratulacje!
Drugie miejsce zajmuje:
SAYA! Gratulacje!
A nagrodę niespodziankę otrzymuje:
Mizz Vintage! Gratulacje!
Wyniki w kupie:
Dziewczęta drogie idę pisać odpowiednie maile do każdej z Was :) Jeszcze raz gratuluję :))))
Kolejny, świąteczny giveaway zacznie się jakoś w przyszłym tygodniu, będzie krótszy niż dwa dotychczasowe :) Stay tune! :D
Zgodnie z obietnicą wyniki :) Ale najpierw przejdźmy przez te wszystkie procedury...
Komisja Kontroli Gier i Zakładów:
Maszyna losująca:
Losujemy:
Pierwsze miejsce zajmuje:
MAGRAT! Gratulacje!
Drugie miejsce zajmuje:
SAYA! Gratulacje!
A nagrodę niespodziankę otrzymuje:
Mizz Vintage! Gratulacje!
Wyniki w kupie:
Dziewczęta drogie idę pisać odpowiednie maile do każdej z Was :) Jeszcze raz gratuluję :))))
Kolejny, świąteczny giveaway zacznie się jakoś w przyszłym tygodniu, będzie krótszy niż dwa dotychczasowe :) Stay tune! :D
Z cyklu gadżety kosmetyczne...
Jestem straszną gadżeciarą, nie tylko kosmetyczną ;) Uwielbiam wszystkie takie pierdoły, które nie mają jakiegoś konkretnego przeznaczenia ale ładnie wyglądają, są modne i po prostu trzeba je mieć :D
Ten czyścik Neutrogeny to właśnie taki gadżecik. Można sobie bez niego świetnie poradzić, ale skoro już go mam to używam. Usłyszałam o tym urządzonku chyba rok temu, koleżanka strasznie mi go zachwalała. Więc ja, jak to ja, wyruszyłam na poszukiwania. Dostałam go w pierwszym lepszym Bootsie, wraz z zapasem wacików (zapas teoretycznie na chyba dwa miesiące, mnie starczył na rok :D). I tak w sumie od roku używam czysicidełka regularnie.
Neutrogena Wave Power Cleanser to małe wibrujące urządzenie, którego zadaniem jest umycie nam twarzy. Waciki nasączone są środkiem myjącym (nie znam się na składach, ale zdjęcie składu wacików dam na samym dole :)), skóra po umyciu jej NWPC jest czysta ale dość mocno ściągnięta, dlatego ja nie przepadam za wacikami dołączonymi do zestawu.
Fajne jest to, że myjąc twarz robimy od razu jej masaż i peeling. Dlatego lubię tego urządzenia używać - zwłaszcza po ciężkim dniu, taki delikatny masaż zmęczonej cery to coś wspaniałego.
Jak już wspomniałam nie lubię dołączonych wacików. Ale radzę sobie z tym tak, że używam zwykłych płatków kosmetycznych (nasadka łapie też zwykłe waciki :)) z moim ulubionym żelem/olejkiem do mycia. I wtedy jestem już całkiem zadowolona :D
Sam czyścik jest zasilany baterią AA, ma fajny kształt, który świetnie leży w dłoni no i jest wodoodporny (można go używać pod prysznicem/w kąpieli bez obaw). Ceny szczerze mówiąc nie pamiętam, więc nie było to bardzo drogie bo ja bardzo drogie rzeczy pamiętam ;) Wacików nie dostaniemy w Polsce, ale to nie problem, naprawdę. Jak już pisałam można używać zwykłych płatków z ulubionym myjadłem :D W oryginalnym zestawie jest czyścik i 14 płatków, w opakowaniach zapasowych płatków jest 30 (niby na miesiąc używania).
Podsumowując: gadżet, całkiem przydatny i przyjemny. Oceniam go tak na 3,5/5 :)
Ten czyścik Neutrogeny to właśnie taki gadżecik. Można sobie bez niego świetnie poradzić, ale skoro już go mam to używam. Usłyszałam o tym urządzonku chyba rok temu, koleżanka strasznie mi go zachwalała. Więc ja, jak to ja, wyruszyłam na poszukiwania. Dostałam go w pierwszym lepszym Bootsie, wraz z zapasem wacików (zapas teoretycznie na chyba dwa miesiące, mnie starczył na rok :D). I tak w sumie od roku używam czysicidełka regularnie.
Neutrogena Wave Power Cleanser to małe wibrujące urządzenie, którego zadaniem jest umycie nam twarzy. Waciki nasączone są środkiem myjącym (nie znam się na składach, ale zdjęcie składu wacików dam na samym dole :)), skóra po umyciu jej NWPC jest czysta ale dość mocno ściągnięta, dlatego ja nie przepadam za wacikami dołączonymi do zestawu.
Fajne jest to, że myjąc twarz robimy od razu jej masaż i peeling. Dlatego lubię tego urządzenia używać - zwłaszcza po ciężkim dniu, taki delikatny masaż zmęczonej cery to coś wspaniałego.
Jak już wspomniałam nie lubię dołączonych wacików. Ale radzę sobie z tym tak, że używam zwykłych płatków kosmetycznych (nasadka łapie też zwykłe waciki :)) z moim ulubionym żelem/olejkiem do mycia. I wtedy jestem już całkiem zadowolona :D
Sam czyścik jest zasilany baterią AA, ma fajny kształt, który świetnie leży w dłoni no i jest wodoodporny (można go używać pod prysznicem/w kąpieli bez obaw). Ceny szczerze mówiąc nie pamiętam, więc nie było to bardzo drogie bo ja bardzo drogie rzeczy pamiętam ;) Wacików nie dostaniemy w Polsce, ale to nie problem, naprawdę. Jak już pisałam można używać zwykłych płatków z ulubionym myjadłem :D W oryginalnym zestawie jest czyścik i 14 płatków, w opakowaniach zapasowych płatków jest 30 (niby na miesiąc używania).
Podsumowując: gadżet, całkiem przydatny i przyjemny. Oceniam go tak na 3,5/5 :)
sobota, 13 listopada 2010
Essence Into The Wild - kredki, krótka recenzja.
Od jakiegoś czasu cały mój makijaż oczu to tusz, kreska i cielisty cień. Jakoś nie mam ochoty na wyszukane makijaże ;) Jeśli o czerń chodzi to jestem wierna kredce Lancome (której mini wersji mam chyba z pięć, uwielbiam zestawy typu tusz plus mini demakijaż i mini kredka :D) a z kolorowymi eksperymentuję ;) I tu wolę tańsze kosmetyki, bo kupię ich więcej za mniej, a jak wiadomo kolorowej kredki do samego końca się nie zużyje...
Ostatnimi czasy zachwycam się kredkami jumbo Essence z edycji limitowanej Into The Wild. Mam obydwa dostępne kolory czyli Beat The Heat i Zulu. Beat The Heat to złoto, ciepłe i połyskliwe. Zulu to chłodny brąz ze srebrnym połyskiem. Kredki same w sobie są miękkie, na gołej powiece raczej niezbyt trwałe. Ale na bazie zyskują bardzo, zarówno na kolorze jak i na trwałości. Dlatego ja polecam stosowanie ich właśnie na bazie, wtedy mamy gwarancję, że kreska przetrwa cały dzień :D
Złotej używam głównie na dolną powiekę, brązowej na górną. Kredki są łatwe w obsłudze, nawet niewprawne ręce narysują nimi równą i ładną kreskę. Zulu jest też fajną bazą pod ciemne cienie.
Za tę cenę (4,99) uważam, że warto :D Za pięć zeta mamy naprawdę fajny kosmetyk. Trochę żałuję, że nie kupiłam sobie eyelinerów z RtP, ale może jeszcze gdzieś je spotkam :)
Ostatnimi czasy zachwycam się kredkami jumbo Essence z edycji limitowanej Into The Wild. Mam obydwa dostępne kolory czyli Beat The Heat i Zulu. Beat The Heat to złoto, ciepłe i połyskliwe. Zulu to chłodny brąz ze srebrnym połyskiem. Kredki same w sobie są miękkie, na gołej powiece raczej niezbyt trwałe. Ale na bazie zyskują bardzo, zarówno na kolorze jak i na trwałości. Dlatego ja polecam stosowanie ich właśnie na bazie, wtedy mamy gwarancję, że kreska przetrwa cały dzień :D
Złotej używam głównie na dolną powiekę, brązowej na górną. Kredki są łatwe w obsłudze, nawet niewprawne ręce narysują nimi równą i ładną kreskę. Zulu jest też fajną bazą pod ciemne cienie.
Za tę cenę (4,99) uważam, że warto :D Za pięć zeta mamy naprawdę fajny kosmetyk. Trochę żałuję, że nie kupiłam sobie eyelinerów z RtP, ale może jeszcze gdzieś je spotkam :)
Nuuuuuuude.
Nudki, nudki, nudziaki. Ja lubić nudkowe lakiery :D Ten egzemplarz przywędrował do mnie od Sab, łup wymienny. Zieleń za nudka, deal stulecia :D Ale do sedna może, co?
Guppy numer 25 ma kolor Cafe Latte - mało kawy, dużo mleka. Przy ciemniejszym kolorze skóry może robić za typowego cielistego lakiera. Poza tym co jeszcze? Hmm, butelka jak dla olbrzyma. Srsly, nie widziałam w życiu większego lakiery. 18ml, toż to się ukąpać w tym można :D Jeden lakier na całe życie to Guppy.
No i małe porównanko (dawno niczego nie porównywałam, szok :D). Gupek jest podobny do Tickle My France-y. Tikl jest ciut jaśniejszy, ale każdy normalny człowiek powie, że różnicy nie ma. IMO Tikluś ma trochę różowych nutek których w Gupku brak.
Yet another nude polish and little comparison of two nudes polishes. But first things first.
Guppy #25. This one is like latte - a little bit of coffee with a lot of milk. Yummy. And this polish is indeed yummy. So mine. Me like it very much.
And second part - comparison. When I first saw this Guppy varnish I thought that this one and Tickle My France-y are very similar. And I was right. These two are like twins. OPI is a little lighter than Guppy, but the difference is not visible to any normal ;) human being :D
Porównanie - comparison:
Guppy numer 25 ma kolor Cafe Latte - mało kawy, dużo mleka. Przy ciemniejszym kolorze skóry może robić za typowego cielistego lakiera. Poza tym co jeszcze? Hmm, butelka jak dla olbrzyma. Srsly, nie widziałam w życiu większego lakiery. 18ml, toż to się ukąpać w tym można :D Jeden lakier na całe życie to Guppy.
No i małe porównanko (dawno niczego nie porównywałam, szok :D). Gupek jest podobny do Tickle My France-y. Tikl jest ciut jaśniejszy, ale każdy normalny człowiek powie, że różnicy nie ma. IMO Tikluś ma trochę różowych nutek których w Gupku brak.
Yet another nude polish and little comparison of two nudes polishes. But first things first.
Guppy #25. This one is like latte - a little bit of coffee with a lot of milk. Yummy. And this polish is indeed yummy. So mine. Me like it very much.
And second part - comparison. When I first saw this Guppy varnish I thought that this one and Tickle My France-y are very similar. And I was right. These two are like twins. OPI is a little lighter than Guppy, but the difference is not visible to any normal ;) human being :D
Porównanie - comparison:
OPI, Guppy, OPI, Guppy
OPI, Guppy, OPI
piątek, 12 listopada 2010
Kot, orgazm i kilka nowych nabytków.
Macie swój ulubiony róż i brązer? Bo ja mam :) Kiedyś miałam róży na pęczki - co się pojawiało me to miała, dosłownie :) Bardzo cieszyło mnie kupowanie różowych cudeniek, miałam chyba wszystkie kolory świata - od cukierkowo-landrynkowych po ceglaste brązy. Pewnego dnia kupiłam sobie cudo NARSa, czyli róż i brązer w duecie. O Orgasmie słyszałam już wcześniej, bo to w końcu jeden z najsłynniejszych róży na świecie. A Lagunę zobaczyłam pierwszy raz w momencie kupna.
Znacie pewnie Orgasm, nie? Od jakiegoś czasu ten kolor to po prostu NARSowy must have, mieć go trzeba i koniec kropka. Duplikaty się mnożą jak króliki, jednak żaden z kolorów a'la Orgazm nie dorównuje oryginałowi. Możliwe, że ja jestem zmanipulowana przez całą tą NARSową otoczkę, ale ja Orgazma nie wymienię na żaden inny. Kolor ten jest tak uniwersalny i tak piękny, że pasuje do mnie i wtedy, gdym jest opalona jak i wtedy, gdy jestem już zimowo pobladzona.
Orgazm to róż z brzoskwiniowymi tonami i złotymi drobinkami. Jest zdecydowanie ciepły, chłodne karnacje mogą się z nim gryźć. I chłodnym karnacjom współczuje, bo tracą one najwspanialszy kosmetyk świata ;)))
No i ta nazwa, nie oszukujmy się - Orgazm na policzkach jest zdecydowanie hot :))) Teraz mam ochotę na Super Orgasm, bo jak coś jest super to musi być hot hot hot :D Nie wiem na ile nowa wersja Orgazmu różni się od klasyka, ale czymś się chyba różni, skoro jest super :D
Druga część duetu, czyli Laguna. Bałam się tego brązu szczerze mówiąc. Używam raczej delikatnych brązów, i praktycznie tylko do modelowania. A Laguna jest ciemna, złotawa, z drobinkami (których an szczęście w świetle dziennym nie widać). Jednak był to strach zdecydowanie przedwczesny, nie ma co się laguny bać. Kolor może się wydawaę ciemny, ale na buzi łagodnieje. Pigmentacja jest średnia, więc by wyglądać jak murzin to trzeba się pędzlem namachać. I ja Laguny do modelowania używam, i uważam że nadaje się do tego celu świetnie.
Przy okazji pokażę Wam pędzel, którego do modelowania używam i mogę polecić. Jeśli chcę nałożyć brązer jak róż to ten pędzel się nie nadaje do tego celu, ale do modelowania jest świetny. Jest twardy, zbity, dobrze leży w dłoni. No i jest ładny - jeden z głównych powodów dla których go kupiłam ;)
Znacie pewnie Orgasm, nie? Od jakiegoś czasu ten kolor to po prostu NARSowy must have, mieć go trzeba i koniec kropka. Duplikaty się mnożą jak króliki, jednak żaden z kolorów a'la Orgazm nie dorównuje oryginałowi. Możliwe, że ja jestem zmanipulowana przez całą tą NARSową otoczkę, ale ja Orgazma nie wymienię na żaden inny. Kolor ten jest tak uniwersalny i tak piękny, że pasuje do mnie i wtedy, gdym jest opalona jak i wtedy, gdy jestem już zimowo pobladzona.
Orgazm to róż z brzoskwiniowymi tonami i złotymi drobinkami. Jest zdecydowanie ciepły, chłodne karnacje mogą się z nim gryźć. I chłodnym karnacjom współczuje, bo tracą one najwspanialszy kosmetyk świata ;)))
No i ta nazwa, nie oszukujmy się - Orgazm na policzkach jest zdecydowanie hot :))) Teraz mam ochotę na Super Orgasm, bo jak coś jest super to musi być hot hot hot :D Nie wiem na ile nowa wersja Orgazmu różni się od klasyka, ale czymś się chyba różni, skoro jest super :D
Druga część duetu, czyli Laguna. Bałam się tego brązu szczerze mówiąc. Używam raczej delikatnych brązów, i praktycznie tylko do modelowania. A Laguna jest ciemna, złotawa, z drobinkami (których an szczęście w świetle dziennym nie widać). Jednak był to strach zdecydowanie przedwczesny, nie ma co się laguny bać. Kolor może się wydawaę ciemny, ale na buzi łagodnieje. Pigmentacja jest średnia, więc by wyglądać jak murzin to trzeba się pędzlem namachać. I ja Laguny do modelowania używam, i uważam że nadaje się do tego celu świetnie.
Przy okazji pokażę Wam pędzel, którego do modelowania używam i mogę polecić. Jeśli chcę nałożyć brązer jak róż to ten pędzel się nie nadaje do tego celu, ale do modelowania jest świetny. Jest twardy, zbity, dobrze leży w dłoni. No i jest ładny - jeden z głównych powodów dla których go kupiłam ;)
Laguna - Orgasm
Orgasm - Laguna
pędzel Sephora
Jeśli macie możliwość kupna chociaż różu - to nie wahajcie się. Ten kosmetyk nie jest przereklamowany. Warto, dla nazwy, koloru, efektu, opakowania... :D
Poza tym to byłam sobie dzisiaj na krótkich zakupach. Nie byłabym sobą, gdybym wróciła do domu z niczym :))) Zmywacz w płatkach i żel antybakteryjny do rąk to nabytki przedwyjazdowe, cała reszta dzisiejsza. Glisten Up! do tjuningowania Audrey a No More Drama ma ładną nazwę. Poza tym wzięłam sobie korektor pod oczy, bibułki matujące i patyczki do skórek.
A na koniec kot :D Znacie Kota Simona? Jeśli nie to wujek Google Wam pomoże. Gdy zobaczyłam ten kalendarz to oczy mi się zaświeciły i musiałam, no musiałam go kupić :D Chociaż ja na co dzień nie używam takich rzeczy, to jednak z Kotem Simona chyba się przekonam do tego ustrojstwa ;))) Czy nie jest on słodki? :D
Etykiety:
Essence,
haul,
KOBO,
kolorówka: brązery,
kolorówka: róże,
NARS,
stuff
Subskrybuj:
Posty (Atom)